Poniedziałek, 26.07
Poranek nad Bajkałem. Słońce powoli ogrzewa powietrze. Zapowiada się kolejny piękny dzień. Po przemyciu się w wodzie jeziora, wybieramy się na śniadanie - zamówiliśmy je wczoraj u pani, która prowadzi w pobliżu sklepik. Wychodzi do nas jeszcze w szlafroku i podaje nam pomalowane na niebiesko drewniane stołki, które rozkładamy przy plastikowym stoliku na dróżce wijącej się pomiędzy rzędami drewnianych domków. Na śniadanie jest omlet z dżemem i herbata z cytryną. Na świeżym powietrzu, po mroźnej nocy, wszystko smakuje wyśmienicie.
Po śniadaniu idziemy na pomost zorientować się o godziny odpływania wodolotów. Znajdujemy przybitą na palik niepozorną karteczkę, z której wynika, że w poniedziałki (a dziś poniedziałek) wodolot odpływa stąd tylko jeden i to po 18. O 21.50 mamy nasz pociąg, więc jest ryzyko, że nie zdążymy! Wydaje się, że na dobre tutaj utknęliśmy... Można do Listwianki przejść górami, ale to 20km i przez góry z plecakami też pewnie zeszłoby nam do wieczora. Spotykamy znów naszych Polaków - są już spakowani i zdecydowani ruszyć w stronę Mongolii. Mówią nam, że ich gospodarz wybiera się do Listwianki po zakupy swoją łodzią i ma ich zabrać. Podchwytujemy temat i prosimy, by zapytali czy da radę zabrać nas także. W międzyczasie do pomostu przypływa stateczek. Nasi chłopcy idą tam, dowiedzieć się czy może to nie jest szansa, by się stąd wydostać. Okazuje się, że łódź przypłynęła tu po grupę studentów, których zabrać ma do Listwianki. Kapitan z początku oporny jest na nasze błagania o zabranie nas także, w końcu jednak ulega. Mamy godzinę do wyruszenia. W pośpiechu zwijamy namioty i kończymy się pakować. Nasi nowi znajomi z Polski zabierają się z nami także. Podróż podoba nam się postokroć bardziej niż rejs wodolotem. Siedzimy na pokładzie, mocno kołysze, czas płynie przy opowieściach z podróży.
Z Listwianki wracamy marszrutką do Irkucka. Kupujemy po drodze jeszcze butelkę wódki, którą razem z pudełkiem kukułek przywiezionym z Polski i pocztówką z Warszawy zostawiamy gospodarzowi w podzięce za gościnę. Na dworzec kolejowy przybywamy przed czasem. Okazuje się, że wejść na perony można dopiero na 30 minut przed godziną odjazdu pociągu. Bardzo wielu ludzi jest tu zatrudnianych do pilnowania porządku. Na każdym kroku widać, że sporo zostało Rosjanom z czasów, gdy ich kraj był państwem policyjnym. Godziny odjazdów pociągów podawane są według czasu moskiewskiego, co oznacza 5 godzin różnicy z tu aktualną godziną. W hallu dworcowym wisi duży zegar wskazujący, która godzina jest właśnie w stolicy. Mimo to, o zagubienie się w czasie nie jest wcale trudno.
Bilety sprawdzane są przed wejściem do wagonu. Nasz wagon to plackarta - otwarte przedziały i rzędy łóżek. Dolne łóżka to wieka kufrów na bagaże, górne to rozkładane podwieszane półki. Posłanie na takim łóżku jest bardzo wygodne. Są miękkie materace, poduszki, koce i świeża pościel. Jest też dostępny wrzątek z samowaru, by móc zaparzyć sobie herbatę. W kufrze pod moim łóżkiem ktoś już złożył swoje toboły. Sąsiadka ma ich tak dużo, że nie zmieściły się w przysługujących jej lukach. Przewozi rzeczy na handel. Udaje nam się dogadać i wszystkie bagaże znajdują dla siebie miejsce. Podróż plackartą jest absolutnie bezpieczna. Zarówno z kufrów, na których sie sypia, jak i z półek zawieszonych powyżej górnego łóżka, trudną sztuką byłoby coś ukraść.
Przed nami 15 godzin jazdy - odcinek wiodący wzdłuż brzegu Bajkału przejedziemy nocą, więc bez możliwości podziwiania widoków za oknem. Sen przychodzi dość wcześnie...
Info praktyczne: Bilet kolejowy na plackartę rezerowaliśmy jeszcze z Polski - warto tak zrobić, gdy wybiera się większą grupą, gdyż na miejscu moze być problem z dostaniem miejsc w jednym wagonie. Przedsprzedaż biletów rozpoczyna się na 40 dni przed datą odjazdu pociągu. My bilety kupowaliśmy przez pośrednika załatwiającego nam wizy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz