Wtorek, 3.08
Z samego rana ruszamy w drogę. Jedziemy na północ i step z powrotem staje się trawiasty. Przejeżdżamy przez piękną dolinę pośród skalistych gór, usianą czerwonymi kwiatkami. Dzień jest upalny.
Po kilku godzinach jazdy docieramy do małego miasteczka - po raz pierwszy od 5 dni mamy tu zasięg w telefonie. Odczytuję sms o śmierci mojej babci. Dzwonię od razu do domu. W Polsce co prawda jest 4.45, ale za chwilę znów zasięg stracę. Rozmawiam z mamą i dowiaduję się, że dziś właśnie jest pogrzeb. Smutno, że nie mogę być teraz z bliskimi.
Idziemy tu też na pocztę wysłać kartki. Budynek, w którym poczta się mieści, jest zupełnie niepozorny - nieopisany, na tyłach innych zabudowań. Trafiamy tu za wskazówkami kogoś z miejscowych. Na poczcie jest biurko, na biurku telefon, a za biurkiem siedzi pani. Ot i cały urząd pocztowy. Pokazujemy pani kartki z zapytaniem czy możemy je tu zostawić. Pani bierze je do ręki i po wystukaniu na telefonie numeru ze zdrapki, dzwoni do kogoś zapytać. Rozmawia chwilę, po czym kiwa do nas potakująco głową na znak, że jak zostawimy, to dotrą. I rzeczywiście, dotarły do wszystkich adresatów w niespełna 2 tygodnie.
Atrakcją dnia jest dzisiaj klasztor Ongiin Hiid - niegdyś największy w Mongolii. Dziś nie jest zamieszkały przez mnichów, pełni raczej funkcję muzeum. Został zniszczony przez samych Mongołów na początku XX wieku pod wpływami komunistycznymi. Zwiedzać teren klasztoru idziemy tylko ja, Lucynka i Romek. Oprowadza nas tu w cenie biletu (3000TG) przewodniczka. Wchodzimy z nią do głównej świątyni, a potem do zorganizowanego wewnątrz geru muzeum. Wnętrze świątyni jest niewielkie i urządzone dośc skromnie, choc w typowym dla buddyzmu kolorowym stylu. Pod sufitem zawieszona jest barwna mandala, na ścianach wiszą kolorowe tanki przedstawiające sceny z życia buddy i bodhisattwów, w centralnej części jest ołtarz z posągiem buddy i miejscem na składanie ofiar. Jest też mandala usypana z ziaren zboża. Gdy już odwiedzimy i świątynię i mini-muzeum, spacerujemy po przyklasztornym terenie. Są tu ruiny dawnych zabudowań klasztornych i świątyni hinduistycznej. Dziś wyznawców hinduizmu spotkać w Mongolii jest trudno. W ponad 90% Mongolia to kraj buddyjski. Jest też tu mała społeczność muzułmanów i chrześcijan. W dawnych czasach główną tradycją duchową w Mongolii był szamanizm. Obecnie szamani tworzą najmniejszą tu grupę wyznaniową. Spotkać ich można przede wszystkim na północy kraju. W okresie lata plemię Caatanów, kultywujące tradycje szamanistyczne, schodzi z gór wraz ze swoimi stadami reniferów nad jezioro Khovsgol. Poza tym, gdy popytać wśród Mongołów, zawsze można dotrzeć do kogoś, kto zna jakiegoś szamana i może pomóc zorganizować z nim spotkanie.
W miejscowości w pobliżu klasztoru zatrzymujemy się przy gerze restauracyjnym na obiad. Tym razem jemy buzze - pierogi z farszem mięsnym gotowane na parze. Mongołowie siedzący w gerze, przyglądają nam się z żywym zainteresowaniem i coś mówią do siebie, pokazując nas sobie palcami. Najwyraźniej nasza słowiańska uroda stanowi dla nich turystyczną atrakcję. Patrzymy więc my na nich, a oni na nas z zadziwieniem nad tym, jak różnorodny jest ten świat!
Po kolejnych kilku godzinach jazdy zatrzymujemy się na nocleg nad rzeką. Jest tu prawdziwa oaza zieleni. Cisza, spokój, wkoło żadnych zabudowań. Poza nami są tu tylko konie pasące się w pobliżu rzeki. Mongolia jest nazywana krainą koni. Jest ich tu więcej niż ludzi. W jednym z rezerwatów przyrody (Chustajn Nuruu) można zobaczyć dziko żyjące konie przewalskiego. Tam jednak nie docieramy.
Odpoczywamy nad rzeką, wieczorem przegania nas znad niej jednak silny, lodowaty wiatr. Chowamy się przed nim w namiotach. Gdy wybija godzina 21, jestem już w śpiworze. W Polsce jest 15 i właśnie zaczął się pogrzeb.
Info praktyczne: syty obiad w restauracji można tu zjeść za równowartość 2,5-5zł. Jeden pieróg (buzz lub chuuszuur) kosztuje 300-400TG (ok.80gr). 3-4 takie pierogi to syty posiłek. Miseczka sute czaj kosztuje 250TG (jakieś 65gr).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz