sobota

Dzień Czternasty - Chuuu!!!

Czwartek, 5.08

Od wczesnego rana przygotowujemy się do wycieczki. Przepakowujemy plecaki, tak by zabrać ze sobą tylko to, co potrzebne nam będzie w czasie trzech dni konno. Spać będziemy w namiotach, więc konieczne jest zabranie karimat i śpiworów, a także zapasu jedzenia dla nas i naszych przewodników. Zgodnie z wymogiem, by na grupę pięciu osób przypadał jeden przewodnik, pojedzie ich z nami dwóch. Pojedziemy wszystkiego w dziesięć koni, bo dwa objuczymy bagażami - za jednego konia za dzień zapłacimy 7000TG (16zł). U nas 50zł kosztuje godzina jazdy konnej, tu za cały dzień, wliczając w to opłacenie przewodnika i konia bagażowego, płacimy mniej niż 30.
Na śniadanie zjadamy resztkę makaronu z sosem, które przyrządziliśmy wczoraj na kolację. Makaron jemy tu często i już coraz trudniej się nam nań patrzy. Jemy też resztkę chleba, który zawilgnął i zaczyna przybierać pleśnią. Nasz jadłospis jest tu mało urozmaicony - na śniadania jadamy kanapki z konserwami mięsnymi, rybami z puszek, kiszonymi ogórkami, dżemem, czasami też z serem kupionym u gospodarzy, a na kolacje makaronowe lub ryżowe papki. Szczęśliwie nasz kierowca ma po całej Mongolii rozsianą rodzinę i przyjaciół i zawsze znajdzie się ktoś, kto go dożywi. Gdyby miało go sycić tylko to, co my mu zapewnimy do zjedzenia, pewnie już po kilku dniach porzuciłby nas gdzieś w stepie... Mongolskie przysłowie mówi: "Ten kto ma przyjaciół, jest jak step rozległy. Kto ich nie ma, jest jak dłoń mały." I głodny - chciałoby się dodać...
Przewodnicy mają być o 10, a ponieważ, jak zwykle, wstaliśmy wcześnie, mamy jeszcze trochę czasu zanim przyjadą. Wybieram się fotografować szarotki - są ich tu całe łąki. W Tatrach wypatrzenie szarotki jest ewenementem, tu widujemy te kwiaty codziennie.
Mamy też możliwość podpatrzeć, jak rozstawia się ger. Nowoprzybyła rodzina (wszyscy ubrani w tradycyjne deele) rozkłada na ziemi przywiezione toboły, a wśród nich wszystko to, co potrzebne, by postawić dom. Oprócz materiałów, kratki mającej posłużyć za konstrukcję ścian, drzwi, belek, obręczy sufitowej i słupków, które będą je podtrzymywać, są tu też łóżka i szafki. W przeprowadzce pomagał jak. Wokół budowniczych zgromadziły się dzieci z sąsiedztwa. Rozłożyły się na łóżkach i obserwują całą scenę. Jeśli tylko cywilizacja zachodu nie zrobi tutaj przewrotu, kiedyś i one będą rozstawiać swoje gery. Najpierw rozstawiana jest po okręgu drewniana kratka i mocowane są drzwi. Gdy szkielet okrągłej budowli już stoi, po środku na drewnianych słupkach ustawiany jest okrąg dachowy i rozkładane są belki promieniście łączące okrąg z tworzącą ściany kratą. Ani słupki, ani belki nie są zdobnie pomalowane - być może malować się je będzie dopiero, gdy ger już powstanie.
Jest po 10, gdy przyjeżdżają nasze konie. Nasi przewodnicy, jak się okazuje, nie znają ni słowa w języku angielskim. To młodzi chłopcy, bracia, starszy może mieć 20-22 lata, młodszy jeszcze naście. Chwilę to trwa, kiedy objuczają dwa konie naszymi bagażami. Przyglądam się pozostałym wierzchowcom z głową pełną obaw i modlę się w duchu o to, aby w czasie jazdy nie spaść z siodła. Jeździć konno przecież nie umiem. Starszy z przewodników, Bagi, prosi przewodniczkę jakiejś grupy turystów o tłumaczenie, gdy będzie mówił nam, jak prowadzić konia. Wpierw pada pytanie, czy konno jeździć umiemy. Mówimy, że nie, więc następuje teraz lekcja, która trwa łącznie z czasem na tłumaczenie jakieś... 5 minut! Tak się wsiada, podchodzi się do konia tylko od strony lewego boku, tak się skręca w lewo, tak w prawo, tak popędza, a tak zatrzymuje. Siedząc na koniu nie można hałasować, zdejmować ubrań, ani fotografować, aby konia nie spłoszyć. I już. Wszystko wiemy, możemy wsiadać na konie i jechać. Wsiadamy więc i jedziemy. Wybrałam sobie konia, który z pyska wygląda mi na łagodnego. Zanim na niego wsiadłam, zapytałam przewodnika dla całkowitej pewności czy jest nom-hu - dobrze ułożony. Bagi potwierdził, pokazując, że wszystkie konie są nom-hu. Koń rzeczywiście prowadzi się łatwo, choć jest nieco ospały i niechętnie przyspiesza kroku. Niemniej, moje obawy szybko ustępują wszystkim odcieniom frajdy. Wspaniale jest jechać przed siebie przez step na koniu! Każdy z naszych koni jest inny. Romek i Wiesiek dostali najmocniejsze i najbardziej wyrywne konie, szybko udaje im się je jednak ze sobą zestroić i podporządkować. Lucynce ta sztuka przychodzi z początku trudniej i jej koń niesfornie wyrywa się do przodu, a Agi koń kopie, jak ona mówi, konie, z którymi się nie lubi. Z moim jej koń się lubi, może dlatego, że mają to samo imię: Huir Muur. Ja chrzczę jednak swojego: Kasztanek, a Aga mowi na swojego: Zuza. Muur znaczy koń. Nasze wio po mongolsku to chuuu [tu czyt. czu]. Konie jednakże, bardziej niż na chuuu i popędzanie nogami, reagują przyspieszeniem kroku, gdy konie przed nimi przyspieszają.
Od pewnego momentu w drodze zaczyna boleć mnie brzuch. Najwyraźniej zaszkodziło mi coś ze śniadania. Gdy zsiadamy z koni na drugi postój przy gerach (napić się airagu rzecz jasna), boli mnie już tak bardzo, że ledwo jestem w stanie się ruszać. Odpoczywamy tu dłuższą chwilę, jednak to dla mnie zbyt krótko, by wrócić do formy. Nie jestem w stanie w tym momencie wsiąść z powrotem na konia. Aga lituje sie nade mną i za co jestem jej ogromnie wdzięczna, decyduje się zostać tu ze mną jeszcze jakiś czas. Zostaje też z nami Bagi, a reszta grupy z drugim przewodnikiem ruszają w dalszą drogę. Jeśli do dwóch godzin ból nie minie, będę musiała zawrócić. Wierzę jednak w to, że nie będzie takiej potrzeby. Zdążyłam już polubić przygodę konną na tyle, by nie móc sobie odżałować ciągu dalszego. Siedzimy z Agą w lasku w pobliżu gerów. Chodzą po nas pokaźnych rozmiarów mrówki. Co pewien czas przychodzi też ktoś na nas zaglądnąć - to ktoś na koniu, kto zna kilka słów po angielsku i pyta o naszą trasę, to jakaś wymalowana dziewczyna, z którą nie zamieniamy słowa poza "sainbainauu", bo zna tylko mongolski. Wygląda na to, że stałyśmy się miejscową atrakcją. Siada też przy nas na chwilę Bagi. Aga próbuje czytać teksty piosenek z książeczki dołączonej do płyty z mongolską muzyką pop, którą ma przy sobie. Bagi śmieje się, co chwila ją poprawiając.
Gdy mija 1,5 godziny, poprawia mi się na tyle, że jestem gotowa jechać. Wsiadamy na konie i ruszamy. Bagi, mimo iż jestem temu niechętna, prowadzi mnie na ląży. Kończy się step i zaczyna się podejście w górę przez las. Jest tu całkiem stromo. Trudny teren, jak na pierwsze lekcje jazdy konnej. W drodze stajemy, by przepuścić schodzące z góry objuczone jaki. Gdy już osiągniemy szczyt góry, schodzimy na dół. Na stromszy odcinek drogi zsiadamy z koni i idziemy, prowadząc je za uzdy. Nad jezioro, nad którym mamy nocować, docieramy w 45 minut po tym, jak dotarła tu pozostała częśc grupy. Zdążyli już jednak przez ten czas rozbić namioty i zacząć przygotowywać kolację. Jemy kanapki z ostatniego bochenka chleba. Zaczynamy się martwić, jak nasi przewodnicy przetrwają te 3 dni na naszym jedzeniu... Choć z drugiej strony, wydają się być bardzo zahartowani. Śpią na swoich bagażach przykryci jedynie grubą płachtą, nie mając nad sobą żadnego zadaszenia.
Aga często ubolewa nad tym, że nie zna angielskiego, na migi porozumiewa się jednak najlepiej z nas wszystkich. Bez problemu dogaduje się z naszymi przewodnikami - mówi do nich po polsku, wspierając słowa odpowiednimi gestami i świetnie się rozumieją. Jest w tym wprost doskonała!
Romek, naśladując różne zwierzęta, próbuje się dowiedzieć od młodszego z naszych przewodników, jakie zwierzęta można tu spotkać. Niedźwiedzie? No, no. Wilki? No, no. Irbisy? No, no, odpowiada chłopak, śmiejąc się z naszej dociekliwości. Wygląda na to, że jedynymi dzikimi zwierzętami w okolicy są orły i gryzonie.
Palimy ognisko. Wieczorem robi się chłodno, jednak noc jest zaskakująco ciepła...

Info praktyczne: Wypożyczenie konia na cały dzień jazdy: 7000TG. Jedna godzina może jednak kosztować 4000-5000TG.

1 komentarz:

  1. Jazda na konikach mongolskich to jednak inna historia niż jazda na naszych wierzchowcach. I nie tylko o to chodzi, że "chuuu" nie działa i jest trochę wyżej. Właśnie wróciłam ze swojej pierwszej lekcji konno i: albo zapomniałam, czego się nauczyłam, albo jest nieco trudniej. Siodło za to bez porównania wygodniejsze. Niemniej wciąż to kocham!

    OdpowiedzUsuń