piątek

Dzień Dwudziesty Szósty - Ulewa

Wtorek, 17.08

Od rana pada rzęsisty deszcz. Po krótkiej rozmowie z przewodnikami, decydujemy się zrezygnować z wycieczki na Ikh Uul i zawrócić do "naszych" gerów. Łudząc się, że deszcz osłabnie, zwlekamy z ruszeniem w drogę do godziny 12. Nie osłabł.
Jedziemy inną niż wczoraj trasą w stronę brzegu jeziora. Pomimo deszczu, jedzie się bardzo dobrze. Radość z jazdy konnej jest niezależna od panujących warunków.
Mój koń poślizguje się raz w błocie i klęka na przednie kolana. Jestem o włos od upadku z siodła, ale szczęśliwie udaje mi się w nim utrzymać. Całe dwa dni były dla nas wszystkich bezpieczne.
Znów zatrzymujemy się przy gerze naszego przewodnika. Jego synek wita go z niesamowitą radością. Wdać, że zdążył się stęsknić za tatą. Posilamy się tu i ogrzewamy przy kozie.
Dochodzi godzina 16, gdy docieramy do "naszego" aułu. Pada wciąż mocno, więc decydujemy się wynająć na nocleg ger. Okazuje się, że wolny jest jeden stojący tuż obok miejsca, gdzie byliśmy rozbici z namiotami. W środku jest już nagrzane i możemy wysuszyć wszystko, co mokre. A mokre jest wszystko.
Cirin jest zaskoczony naszym wcześniejszym przybyciem, lecz nie mniej jak ostatnio ze spotkania się cieszy. Znów nie wygląda jednak na całkiem trzeźwego. Znika gdzieś samochodem na kolejną godzinę i wraca jeszcze bardziej wstawiony. Nie mamy jednak innego wyjścia, jak poprosić go, by podjechał z nami do sklepu. Sklep oddalony jest o kilka kilometrów, a w tym deszczu, wszystko co byśmy kupili, przemokłoby, gdybyśmy mieli iść z zakupami pieszo. Jadą z nim nasi chłopcy. Z ich opowieści po powrocie wynika, że Cirin jechał 70 km/h - normalnie nie rozwija takiej prędkości nawet na asfalcie! Dojechali jednak bez zaliczenia po drodze rowu tudzież jeziora. Mieli kupić mięso do usmażenia, ale przywieźli tylko 20dag - więcej nie było. W kraju, w którym jest ponad 30 milionów sztuk zwierząt hodowlanych, brakuje w sklepie mięsa! Co więcej, Cirin zatrzymywał się po drodze pytać o mięso po gerach i także nikt nie miał odsprzedać choćby kawałka. Cóż, zamiast mięsnego dania będzie zupa na 20dag wołowiny.
Dopijamy porto i otwieramy drugą butelkę. Wino zaczarowuje ulewny deszcz w "piękną pogodę".
Wieczorem przychodzi do nas Cirin, jeszcze mocniej zaprawiony. Opowiada o tym, jak to gdy był młodzieńcem przemierzał do swojej ukochanej przyszłej żony 600km dziennie na motorze z Gobi, gdzie mieszkał, do Ulan Bator, gdzie studiowała. Obecnie mieszkają w stolicy. Mają troje dzieci, wszystkie dobrze wykształcone.
Chcieliśmy, będąc tutaj, spotkać schodzących latem nad jezioro z gór Caatanów i ich stada reniferów, niestety jednak odjechali stąd na 2 dni przed naszym przybyciem. Nikt nie wie, gdzie dokładnie mogą teraz być. Wszyscy są zgodni, że daleko. Cirin mówi, że nie ma możliwości, by do nich dotrzeć. Jest więc kolejny powód, by tu kiedyś powrócić...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz