piątek

Dzień Trzydziesty - Mineralne źródła, poranna wódka i murzyński wulkan

Sobota, 21.08

Zanim stąd wyjedziemy, jeden z gospodarzy częstuje nas airagiem. Kolejno każdy z nas ma usiąść obok niego na stołeczku i wypić do dna miseczkę kumysu, którą nam podaje. A miseczka jest nie byle jaka, bo srebrna. Ponieważ już jutro będziemy z powrotem w Ulan Bator, Cirin chce zakupić do siebie do domu 20 litrów airagu. Gospodarz podjeżdża z nami do rodziny, u której będziemy mogli dostać alkohol w takiej ilości. Są tu 2 ubogo wyglądające gery i drewniana chatka. Dookoła szczery step. Cała rodzina siedzi przed swoim domostwem. Ubrani są odświętnie i piją airag i wódkę (archi-airag). Zostajemy zaproszeni do kręgu i poczęstowani trunkami. Wódka jest jeszcze ciepła. Musimy też oczywiście poczęstować się twardym suszonym serem. Na marginesie mówiąc, nie ma jeszcze godziny 9! Chyba nikt nie zna tu powiedzenia, że przed godziną 12 prawdziwy dżentelmen nie pije. Kiedy my siedzimy, pijąc z gospodarzami, Cirin napełnia karnister airagiem. Teraz wyjaśnia się, skąd w karnistrze, do którego nalewaliśmy przy podziemnych studzienkach pitną wodę, były białe paprochy! Gdy wcześniej pytaliśmy o nie Cirina, z miną niewiniątka mówił, że nie ma pojęcia co to.
Stąd jedziemy do mineralnych źródeł. Mineralne źródła okazują sie być rzeką, w której różnych ujęciach czerpie się wodę pomagającą na różne dolegliwości. My nabieramy dla siebie takiej, która ma służyć na żołądek. Swoją drogą, dość ciekawe to mineralne zdrowotne źródła, do których ludzie, aby zaczerpnąć wody, wjeżdżąją samochodami!
Gdy już mamy odjeżdżać, zostaję wyciągnięta z samochodu i otoczona urodzinowymi życzeniami :). Dostaję dwa przepiękne (!) bukiety polnych kwiatów i breloczek do kluczy z gerem - na zaczątek własnego. Niezmiernie miło jest świętować urodziny w takich okolicznościach...
W dalszej drodze zatrzymujemy się pod wulkanem o murzyńsko brzmiącej nazwie Urantogoo. Wiesiek negocjuje z Cirinem czas, w jakim wejdzie na górę. Cirin: "40 min", Wiesiek: "20", Cirin, kiwając głową: "30". "Dobra, niech będzie 30". Ubili targu. Targowanie się weszło nam tutaj w krew. Wchodzimy na krater w niespełna pół godziny. Jest tu zdecydowanie bardziej zielono niż na Khorgo. Jest nawet lasek. W jakiś czas po nas pojawia się tu grupa turystów z Niemiec. Gdy wulkan się zaludnia, schodzimy na dół.
Dziś znów jedziemy odcinek drogi asfaltem. Przejeżdżamy przez Erdenet, drugie co do wielkości miasto w Mongolii. Z momentem wjazdu do centrum miasta, czujemy się, jakbyśmy przenieśli się w inny wymiar czasoprzestrzeni. Po blisko czterech tygodniach pobytu wśród ludzi stepu i niedotkniętych cywilizacją Zachodu pustkowi, nagle znaleźliśmy się w kompletnie innym świecie. To nie jest jeszcze ten sam świat, jaki otacza nas w Polsce, ale wyraźnie doń się upodabniający. Czuję się tu obco. Zdecydowanie bliższy jest mi klimat mongolskich prowincji.
Na obiad zatrzymujemy się przy zajeździe dla kierowców za miastem. Stoi tu kilka gerów restauracyjnych. Zamawiamy w jednym z nich buzze. Była tu też możliwość zamówienia mięsa świstaka (tarbagana), jednak zbyt długo musielibyśmy na nie czekać. Najbardziej nad stratą tej możliwości ubolewa Wiesiek, dla którego każdy kraj, który odwiedza, kojarzy się ze smakami miejscowej kuchni. Mięso tarbaganów to podobno tutejszy specjał. Nasz papierowy przewodnik odradza jednak je jeść turystom. Nie wiemy do końca dlaczego - co nas bawi, kolejne zdanie po tej informacji mówi o tym, że pchły pasożytujące na świstakach mogą przenosić zarazki dżumy. Co mają pchły do kawałka ugotowanego mięsa, nie mamy zielonego pojęcia.
Niebo nad nami zmienia się z każdym ujechanym kilometrem - czasem jest słońce, czasem deszcz... Na postoju na toaletę nasze nogi oblepia rzep i resztę wieczoru uatrakcyjnia nam obieranie go ze spodni i skarpetek.
Jest już późno, kiedy docieramy w pobliże pięknie położonego klasztoru Amarbayasgalant Khiid. Chcemy znaleźć tu nocleg w gerze, gdyż Roman się nieco rozchorował, jednak okazuje się to dziś trudne. Jutro będą tu wielkie uroczystości z okazji odsłaniania złotego posągu Buddy i przyjechało dużo turystów. Ostatecznie więc rozstawiamy namioty.
Jesteśmy w miejscu dość nisko jak na Mongolię położonym i noc jest ciepła.

1 komentarz:

  1. Co do świstaków... W stepie mongolskim ich pełno, jednak są tak zwinne i szybkie, że wydaje się trudną sztuką takiego upolować. Bardzo spodobało mi się określenie kolegi, że to taki (jedyny) mongolski fast food :)

    OdpowiedzUsuń