Dziś przemierzamy zielony górzysty krajobraz. Jest rzeka, są rozkwiecone łąki i iglaste lasy. Co jakiś czas zatrzymujemy się w drodze, mówiąc do Cirina: "Please stop, foto", ale po prawdzie to i tak zbyt rzadko. W całej Mongolii krajobraz jest tak różnorodny i malowniczy, że chętnie robiłabym zdjęcia co krok.
Tradycyjnie zatrzymujemy się przy jednym z aułów napić się airagu. Z przypadku jesteśmy tu z Romkiem świadkami okrutnej sceny.
Po kilku kolejnych godzinach jazdy dojeżdżamy do gorących źródeł. To tutejszy kompleks SPA. Tworzy go ogrodzony obóz gerów, na terenie którego stoi basenik i 2 balie z wodą o różnej temperaturze. Są oczywiście sanitariaty i budynek restauracyjny. Huczne słowo SPA wydaje się jednak nie przystawać do tego miejsca. Ośrodek prowadzony jest oczywiście przez kobietę. Dostajemy dla siebie dwa zamykane na kłódki (ewenement!) gery. Są tu też od wczoraj Polacy spotkani w klasztorze Erdene Dzuu.
Na kolację wybieramy się z Romkiem do restauracji. Ja piję właściwie tylko sute czaj, on zjada gulasz, na który składa się mięso z jaka, porcja koktajlowych pomidorków i ziemniaki. To najdroższy obiad w Mongolii - kosztuje 5000TG. Obok, przy suto zastawionym stole, biesiaduje wycieczka z Polski. Przysłuchujemy się opowieściom ich przewodnika. Mówi, że Mongolia to dobry kraj na robienie interesów i wprowadzanie tu swoich produktów. Rynek jest otwarty i niewysycony. To dobra wiadomość dla Lucyny, gdyż myśli o otworzeniu tu firmy budowlanej...
Info praktyczne: Nocleg w turystycznym obozie gerów przy gorących źródłach w Ceceerleg: 9000TG.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz