piątek

Dzień Dwudziesty Dziewiąty - W drogę...

Piątek, 20.08

Śniadanie znów mamy dziś skąpe, bo choć chleb jest, brakuje czegoś do niego - jemy po 2 kromki z dżemem jabłkowym i resztką wczoraj usmażonej ryby.
Zawracamy dziś znad jeziora. Jedziemy znów do Moron. Podobnie jak poprzednio, zatrzymujemy się tu na targu. Udaje nam się kupić kawałek żółtego sera i koktajlowe pomidorki - prawdziwe rarytasy!
Nasza trasa przebiega dziś przez zielony pagórkowaty krajobraz. Zatrzymujemy się po drodze, mijając się z samochodem, którym jedzie znajoma przewodniczka - ta sama, która organizowała nam wycieczkę konną nad jeziorem Khovsgol. Jedzie tam teraz z trzema turystkami z Niemiec. Rozmawiamy z najstarszą z nich - opowiada, jak to przez 2 miesiące pracowała i podróżowała przez Saharę z beduinami. Za sobą mają już tydzień w siodle w Parku Narodowym Terejl.
Zbliżamy się samochodem do rzeki, przed którą jest rozstawionych kilka straganów, a przed samym brzegiem zagradza dalszą drogę szlaban. Okazuje się, że na rzece jest niedokończony most, a samochody przewozi na drugi brzeg prom. Promu jednak teraz nie ma. Cirin wymienia kilka zdań z panem pilnującym szlabanu i ów pan szlaban dla nas podnosi. Rozpędzamy się i wjeżdżamy na most, a z mostu... w rzekę. Przejeżdżamy przez nią tym razem szczęśliwie. Jedynie trochę wody wlewa się do środka przez szpary pod drzwami. Silnik jednak nie protestuje.
Wjeżdżamy pod baldachim deszczowych chmur. Pada deszcz i rozgrywa się nad nami burza. Bartek trzyma się ręką metalowego uchwytu przy szyberdachu i... nagle bum! W samochód uderza piorun. Mijamy strefę deszczu, możemy go jednak obserwować w innych rejonach nieba. Nad nami jest teraz błękit. Przebijające się przez chmury słońce oświetla góry. Światło przesuwa się też po połaciach zieleni nad jeziorem, gdzie pasterz na koniu przegania stado. Piękny to spektakl. Jest i tęcza, której jeden kraniec opiera się na górach, a drugi wpada do jeziora.
Nocować mieliśmy w namiotach przy domu przyjaciela Cirina, jednak dochodzi już godzina 20, a do padruga wciąż mamy daleko. Decydujemy się zostać na nocleg gdzieś wcześniej. Dojeżdżamy do wioski, na którą składa się kilka ogrodzonych obozów, w których rozstawione są gery i drewniane dacze. To turystyczna miejscowość położona przy mineralnych źródłach. Pytamy w pierwszym z takich obozów o możliwość noclegu. Rozmawia z nami, czy ściślej mówiąc: z Cirinem, przypakowany bysior. Budzi swoją posturą respekt, choć uśmiecha się do nas z życzliwą sympatią. Wiesiek mówi coś do nas po polsku, a bysior naśladując to, co usłyszał, wesoło miele językiem "bleblebleble". "Tak, myślisz, że ja ciebie rozumiem" ripostuje mu Wiesiek ze śmiechem. Bysior także się śmiejąc, odpowiada coś po mongolsku. W każdym razie możemy tu przenocować. Bysior wskazuje nam duży ger, w którym zamiast łóżek jest jedno szerokie na szerokość geru legowisko. Nam odpowiada, tym bardziej, że zapłacimy za spanie tutaj 10000TG od grupy.
Cirin przynosi nam pod wieczór trochę airagu - to pierwsza od bardzo dawna okazja, by się go napić.
Do późnego wieczora dobiega nas z sąsiednich daczy śpiewanie. Wybija się zeń piękny kobiecy głos śpiewający tradycyjne mongolskie pieśni.
My tradycyjnie po kolacji urządzamy sobie w gerze łazienkę. Noc jest gwiaździsta i to jest pierwsza taka noc przespana w gerze, kiedy nie jest nam chłodno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz