A śniadanie mamy królewskie - jest chleb i są 3 plastry świeżego białego sera przyniesione przez gospodynię. Na pożegnanie wkłada nam też w ręce po kawałku jednego z tych twardszych serów. Lucynka zachowała go do powrotu do Polski - pokaże znajomym, jak twarde coś nazywa się tutaj serem.
Przed chatką mężczyźni odpoczywają, grając w karty.
Lucynka spełnia swoje marzenie i próbuje sił za kierownicą naszego auta. Pod instruktażem Cirina odpala samochód i przejeżdża kawałek wte i wewte. Mówi, że frajda.
Pomoc padruga okazuje się skuteczna i możemy jechać w dalszą drogę. Po kilku godzinach dojeżdżamy do miasteczka Moron. Domki w porozrzucanych w stepie miasteczkach pięknie się komponują z zielonymi przestrzeniami naokoło za sprawą swoich kolorowych dachów. Także i Moron odznacza się przy spojrzeniu z dystansu mozaiką czerwonych, zielonych, niebieskich i żółtych prostokącików.
Po opuszczeniu Moron, resztę dnia spędzamy w samochodzie. Jedziemy w kierunku jeziora Khovsgol (Chubsuguł). Po drodze kilkakrotnie gaśnie nam silnik i auto cofa do tyłu, przysparzając nam momentów grozy, jeśli za nami akurat jest głęboki rów. Najwyraźniej naprawa będzie musiała mieć swój ciąg dalszy. Ulewne deszcze i brak mostów wciąż odbijają się nam czkawką.
Późnym wieczorem docieramy do położonej nad jeziorem miejscowości. Szukamy tu miejsca na rozbicie namiotu, jednak są tu tylko turystyczne obozy gerów, w których nawet za rozstawienie pałatki się płaci. Nie ma tu przestrzeni dla biwakowania tak ot w dowolnym miejscu. Cirin, pytając dla nas o nocleg, kiwa za każdym razem przecząco głową i mówi, że drogo. W końcu wpada na pomysł, aby zabrać nas do swojego padruga.
Gospodyni uczyła prez 35 lat w szkole języka rosyjskiego, jest więc sposobność, by z nią w tym języku porozmawiać. Choć uczy języka, w Rosji nigdy nie była, a i Rosjanie, jak mówi, zaglądają tu rzadko. Częściej widuje turystów z Europy.
Aga po powrocie do kraju chce wysłać jej kilka książek w języku rosyjskim.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz