Przed wejściem do świątyni mnisi ukladają z barwionego piasku mandalę.
Moja uwaga wędruje za postacią staruszka w pomarańczowym stroju zdobionym w chińskie motywy. Nie wygląda z urody na Mongoła - jak sądzę przyjechał tu z Chin lub Tybetu.
Czekamy do rozpoczęcia głównych uroczystości przy posągu. Są tu rozstawione namioty, pod którymi zasiedli lamowie, mnisi i mniszki. Przed nimi przewijają się fotografowie. Rozpoczynają się długie przemowy powitalne i recytacje sutr. Spędzamy tu od momentu przybycia kilka godzin i zapowiada się, że uroczystości potrwają jeszcze kilka kolejnych, więc nie doczekujemy samego momentu otwarcia schodów prowadzących pod złoty posąg.
Gdy jedziemy dalej, zastanawiam się, czy w Mongolii są katolickie kościoły - w ciągu tych czterech tygodni nie widziałam ani jednego. W godzinę później dostaję odpowiedź. Mijamy w miejscowości po drodze budynek z krzyżem na dachu. Teraz z kolei zastanawiam się, jak to tu jest z wypadkami - przypominam sobie chaos na ulicach Ulan Bator i myślę, że statystyki wypadków muszą być tu wysokie. Rozmawiamy o tym w samochodzie. W 2 godziny później na drodze przed nami widzimy dwa samochody po stłuczce. Na środku jezdni leży bezwładnie ciało kobiety. Przy jednym ze zmasakrowanych samochodów ktoś przykuca, rękoma obejmując głowę.
W drodze wypisujemy dla Cirina kartkę na pożegnanie. Piszemy jej treść słowami w różnych językach - tak jak z nim rozmawialiśmy. "Wszystkiego haroszego ziełajem naszemu sain Padrugowi. Balszoje bajerlaa za prekrasne voyage po cestach Mongolii. Merci very much!". Przejechaliśmy razem w ciągu 26 dni 3620km. Bardzo się ze sobą zżyliśmy w tym czasie. Pożegnać się będzie nie łatwo... Mało prawdopodobne, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Choć życie bywa tak zaskakujące - kto wie...?
Do Ulan Bator dojeżdżamy wieczorem. Wpierw jedziemy tutaj do banku, gdyż znów skończyły nam się tugriki. Pobieramy z automatu karteczkę z numerem w kolejce. Pod numerkiem na mojej karteczce jest napis: "3 persons in front of You". Lucynka ma napis: "4 persons in front of You". Jednak wbrew temu, co pisze na naszych karteczkach, przed nami jest jakieś 20 osób. Jest niedziela, godzina 20, a bank pełen jest ludzi. Siadamy w poczekalni i rozmawiamy. Wtem słyszymy: "Cześć, dzień dobry, jak się masz?" Po polsku zagadnął nas siedzący obok mężczyzna.
Prosto z banku Cirin zawozi nas pod guesthouse. Czas się pożegnać. Cirin pokazuje, że będzie za nami płakał. Nam też bez zwątpienia będzie go brakować... Był w podróży wspaniałym kompanem! Wyściskujemy się i mówimy sobie Bajertai - do zobaczenia.
Nasz guesthouse jest bardzo wygodnie urządzony. Jest tu nawet pralnia, do której od razu oddajemy wszystkie swoje ciuchy. Z luksusem tego miejsca jest nam aż nieco niezręcznie. Dziewczyna z obsługi ściele nam łóżka...
To też miejsce, gdzie nawiązujemy dużo znajomości. Są tu dwie Francuzki z Prowansji, które przyjechały do Mongolii odwiedzać klasztory buddyjskie, jest młody chłopak z Izraela, który po zakończeniu służby wojskowej wyruszył w półroczną podróż po Azji, jest Hindus, który jest w samotnej podróży po świecie od 2 lat, jest Szwajcar, który jest w podróży koleją transsyberyjską do Pekinu, jest para Holendrów, którzy do Mongolii dopiero co przyjechali i rozważają trasę podróży. Holendrzy dopiero teraz przy rozmowach przy stole dowiadują się z wielkim zaskoczeniem od Szwajcara o katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem. Dla nas także jest zaskoczeniem, że wieści z Polski ich ominęły.
Na stoliku, przy którym siedzimy, leży paczka ciastek "choco pie" (mniam!). Romek częstuje się jednym i zachęca mnie do tego samego. Daję się skusić, ale po chwili okazuje się, że ciastka należały do bardzo sympatycznej dziewczyny z recepcji! Ona mówi, że nic się nie stało, ale nam teraz jest głupio... Jutro jej odkupimy.
Info praktyczne: w Ulan Bator bardzo polecamy guesthouse Idre's: www.idretour.com
Cena noclegu: 5 dolarów, bardzo sympatyczne kierownictwo, samo centrum miasta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz