czwartek

Dzień Dziewiąty - Najwyższe wydmy świata

Sobota, 31.07

Ger naszych gospodarzy znajduje się na wysokości 2400mnpm - wiemy to, gdyż zegarek Wieśka pokazuje wysokość, na której przebywamy. Cała Mongolia położona jest na średniej wysokości 1300mnpm. My często jesteśmy powyżej 2000mnpm i stąd tak nagłe zmiany pogody - z upału z dnia na dzień może zrobić się ziąb. Dziś pogoda jest piękna. Niebo od rana jest jasne. Wczorajsze chmury odpłynęły.
Przyglądam się, jak gospodarz z siostrą odwiązują spętane na noc konie. Mocuje się z nimi. Mimo iż to codzienny rytuał, wydaje się, jakby konie nie kojarzyły go jeszcze z uwolnieniem od więziącego sznura. Wyrywają się i uciekają przed swoim panem. Przywiązywane są co wieczór, aby w czasie nocy spłoszone czymś nie uciekły. Babcia z kolei, mając do pomocy córki gospodarzy, odwiązuje z postronków stado krów. Krowy odwiązać jest łatwiej. Za wyjątkiem cielaków mało są ruchliwe i wręcz do ruszenia się z miejsca trzeba je popędzać.
Do śniadania dostajemy od gospodarzy świeżą śmietanę i miseczkę pełną obcukrzonych czerwonych jagód. Z chlebem smakują pysznie. Przed odjazdem stąd robimy sobie jeszcze wspólne zdjęcie z całą rodziną. Proszą nas o przesłanie im fotografii, które tu zrobiliśy. Pewnie kilka z nich znajdzie swoje miejsce w gablocie obok lustra.
Dziś przemierzamy samochodem piękne górzyste tereny. Step, przez który jedziemy, jest to półpustynny, to znów zielony. Mongolskie przysłowie mówi, że "szczęście człowieka leży w otwartych przestrzeniach". Przestrzeń, która nas otacza, nawet jeśli, jak tu, dopełniona jest pasmami górskimi na horyzoncie, rodzi niezwykłe poczucie wolności. Uspakaja i daje możliwość nabrania dystansu wobec swojego życia, które zostało hen tam, ponad 7 tysięcy kilometrów stąd, z wszystkimi wtłoczonymi weń ograniczeniami. Tu ludzie żyją w rytmie stepu. Spokojnie. Świat biznesu kręcący się według reguł ustalonych na Zachodzie koncentruje się w dużych miastach, na prowincji ludzie sami wyznaczają reguły swojego świata. Jedynymi wytycznymi tych reguł są przyroda, do której muszą się dostosować i którą podporządkowują sobie w zakresie określanym przez własne potrzeby oraz tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie. Są wolni od pędu za pieniądzem. Ich największą aspiracją jest dbanie o dobrobyt i szczęście rodziny. Nie pracują dla korporacji, a ich czas pracy wyznaczany jest obowiązkami wokół dobytku. Całe rodziny żyją blisko siebie. Dzieci ani rodzice nie mają osobnych sypialni - wszyscy śpią, odpoczywają, jedzą w jednym i tym samym pomieszczeniu. Nie jest im za ciasno, ani nie są nerwowi przez to, że ktoś narusza ich osobistą przestrzeń. Przestrzeni wokół geru jest aż nadto. Gdy ktoś potrzebuje chwil samotności, znajduje je na zewnątrz. Są tu, tak żyjąc, szczęśliwi. W moim domu są 4 pokoje, salon, jadalnia, kuchnia, 2 łazienki i przestronne piwnice. Będąc tu, zadaję sobie pytanie: po co, do licha, mi tak dużo? Z drugiej strony, w Polsce nie mamy takich przestrzeni wokół domów. Zabudowania są gęste, przestrzenie wokół budynków grodzimy, główną część swojej przestrzeni życiowej tworzymy więc wewnątrz murów. Te wszystkie płoty i ściany bardzo za razem nas od siebie oddalają. Tu więzi w rodzinie i w sąsiedztwie wydają się być silniejsze.
Na obiad marzy nam się zjeść buzze. Nie jedliśmy ich jeszcze i uznajemy, że to właściwy czas, by w końcu tego specjału spróbować. Prosimy Cirina czy "może ask, gdzie by my mogli pokuszać buzze". Cirin przejmuje się tym zadaniem i zatrzymujemy się przy każdym napotkanym aule zapytać o to, czy jest szansa je dostać. W jednym z gerów gospodyni oferuje się, że nam zrobi, jednak zaczekać musielibyśmy na posiłek godzinę, więc jedziemy dalej. Ostatecznie znów jemy obiad w postaci kanapek na postoju w stepie. W jednym z gerów pijemy za to airag wielbłądzi. Gdy już raz się airagu spróbuje, nie sposób sobie odmówić, by napić się znowu. Odtąd więc codziennie prosimy Cirina, by zatrzymał się dla nas gdzieś, gdzie tego odświeżającego napoju będzie można się napić. Uzupełniamy też po drodze zapasy wody, nabierając ją do plastikowych butelek i karnistra z podziemnej studzienki. Ma nam jej wystarczyć na najbliższe 3 dni, bo tam gdzie jedziemy, takich źródeł nie ma.
Po południu zbliżamy się do samej pustyni. Przed nami na bliskiej lini horyzontu rozciąga się długie pasmo wysokich wydm, ponad którymi góruje Ałtaj. Dziś możemy oglądać góry w pełnej ich krasie. Dzień jest bardzo ciepły i na niebie są jedynie pojedyncze obłoki. Przed samochodem przebiega nam gazela.
Mijamy po drodze skupisko gerów, przy którym stoi pomnik wielbłąda z porożem. Według mongolskiej legendy wielbłądy miały kiedyś piękne rogi. Pewnego dnia do wielbłądów przyszły jelenie z prośbą o użyczenie im poroża na święto, na które wybierały się w góry na zachodzie. Dobroduszne wielbłady zgodziły się i oddały swoje poroże, jelenie nigdy nie wróciły jednak, by im je oddać. Od tego czasu wielbłądy z tęsknotą spoglądają w stronę zachodu i z nadzieją na odzyskanie swojej ozdoby wyczekują powrotu jeleni. Czasami w ich oczach można zobaczyć łzy.
Podjeżdżamy samochodem pod same wydmy. To wydmy Khongoryn Els, uznawane za najwyższe wydmy świata. Osiągają wysokość ponad 300 metrów, a ciągną się na długości 100km. Tu, na piaszczystym podłożu, rozbijamy namioty. Kiedy już stoją, musimy odpędzić stąd pokaźne stado kóz, które chętnie zrobiłoby sobie z nich ucztę.
Zbliża się wieczór. Po Cirina przyjeżdża jego padrug (przyjaciel) i Cirin żegna się z nami, mówiąc, że za godzinę wróci. Jadą do geru padruga. Jak się okaże, wróci dopiero pojutrze, gdy będziemy mieli stąd odjeżdżać. Mongołowie mają bardzo luźny stosunek do uzgodnień w czasie. Umawiając się z kimś na konkretną godzinę, można spodziewać się, iż ów ktoś się spóźni i należy przyjąć to ze spokojem. Tu nie jest prawidłem, że czas to pieniądz. Dewizą jest, że twój czas należy do ciebie.
Roman rzuca pomysł, aby wybrać się na wydmy na zachód słońca. Nikt poza mną nie czuje energii, by jeszcze dziś się na górę wdrapywać, więc idziemy we dwójkę. Idziemy na azymut, przed siebie, kierując się na pionową ścianę wydmy. Obraliśmy tym samym trudniejszy wariant - inni turyści wchodzili na grań łagodnym trawersem. Wchodzenie do góry po osuwającym się pod stopami piasku, okazuje się chłonąć sporo wysiłku. Co pewien czas przystajemy na krótki odpoczynek. Po drodze rozglądam się za skorpionami, lecz nie tylko skorpionów, ale i żadnych innych stworzeń nie ma ani śladu. Gdy jesteśmy w połowie wydmy, słyszę gdzieś zza jej załomu śmigło helikoptera. Wypatruję go, dźwięk jest coraz głośniejszy, lecz maszyny nie widać. Pod stopami z kolei czuję, jakby trzęsła się ziemia. Łączę jedno z drugim i uświadamiam sobie w wielkim zadziwieniu, że to wcale nie helikopter lecz śpiew, z którego te wydmy tak słyną! Grań wydmy osiągamy w niespełna godzinę od czasu wymarszu. Niebo na zachodzie jest klarowne, powyżej natomiast jest pasmo chmur spod których wysuwa się tarcza słońca. Spacerujemy piaszczystą granią, patrząc w stronę pasma pustyni poniżej i gór. Poza nami dwojgiem nie ma tu nikogo. Nie słychać już śpiewu wydm, trwa cisza. Gdy siadamy na grani, piasek zawiewa tak mocno, że po chwili mamy go już wszędzie. Obserwujemy, jak słońce zniża się, powoli chowając się za linią wydm na horyzoncie. Piękne kolorystycznie widowisko. Moje najpiękniejsze wspomnienie z Gobi. Robimy serię zdjęć. Romek podsumowuje je żartem (?), że "chyba będzie trzeba odebrać Pulitzera". Gdy już obfotografujemy wszystkie kolory nieba i pustyni po zachodzie słońca, zaczynamy schodzić. Zejście z wydm jest zdecydowanie przyjemniejsze niż wdrapywanie się na nie. Zbiegamy i ześlizgujemy się po piachu na sam dół.
To pierwsza nasza gwiaździsta noc w Mongolii. Gęsto usiane gwiazdami niebo jest na wyciągnięcie ręki. W ciemności dostrzegam czarny kształt zbliżający się w moją stronę. "Wilk!" myślę i się poważnie przestraszam. Szczęśliwie, wilk okazuje się być niespecjalnie zainteresowanym pożarciem nas psem.
Patrząc w gwiazdy, myślę o domu i o swoich bliskich, którzy są tysiące kilometrów stąd. Po raz pierwszy od czasu wyjazdu tak intensywnie jestem przy nich myślami. Zupełnie jakbym szóstym zmysłem wyczuła... Tego teraz nie wiem, ale tam w Polsce, w szpitalu, kilka godzin temu zmarła moja babcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz