Przyglądam się, jak gospodarz z siostrą odwiązują spętane na noc konie. Mocuje się z nimi. Mimo iż to codzienny rytuał, wydaje się, jakby konie nie kojarzyły go jeszcze z uwolnieniem od więziącego sznura. Wyrywają się i uciekają przed swoim panem. Przywiązywane są co wieczór, aby w czasie nocy spłoszone czymś nie uciekły. Babcia z kolei, mając do pomocy córki gospodarzy, odwiązuje z postronków stado krów.
Do śniadania dostajemy od gospodarzy świeżą śmietanę i miseczkę pełną obcukrzonych czerwonych jagód. Z chlebem smakują pysznie. Przed odjazdem stąd robimy sobie jeszcze wspólne zdjęcie z całą rodziną. Proszą nas o przesłanie im fotografii, które tu zrobiliśy. Pewnie kilka z nich znajdzie swoje miejsce w gablocie obok lustra.
Dziś przemierzamy samochodem piękne górzyste tereny. Step, przez który jedziemy, jest to półpustynny, to znów zielony. Mongolskie przysłowie mówi, że "szczęście człowieka leży w otwartych przestrzeniach". Przestrzeń, która nas otacza, nawet jeśli, jak tu, dopełniona jest pasmami górskimi na horyzoncie, rodzi niezwykłe poczucie wolności. Uspakaja i daje możliwość nabrania dystansu wobec swojego życia, które zostało hen tam, ponad 7 tysięcy kilometrów stąd, z wszystkimi wtłoczonymi weń ograniczeniami. Tu ludzie żyją w rytmie stepu. Spokojnie.
Na obiad marzy nam się zjeść buzze. Nie jedliśmy ich jeszcze i uznajemy, że to właściwy czas, by w końcu tego specjału spróbować. Prosimy Cirina czy "może ask, gdzie by my mogli pokuszać buzze". Cirin przejmuje się tym zadaniem i zatrzymujemy się przy każdym napotkanym aule zapytać o to, czy jest szansa je dostać. W jednym z gerów gospodyni oferuje się, że nam zrobi, jednak zaczekać musielibyśmy na posiłek godzinę, więc jedziemy dalej. Ostatecznie znów jemy obiad w postaci kanapek na postoju w stepie. W jednym z gerów pijemy za to airag wielbłądzi. Gdy już raz się airagu spróbuje, nie sposób sobie odmówić, by napić się znowu. Odtąd więc codziennie prosimy Cirina, by zatrzymał się dla nas gdzieś, gdzie tego odświeżającego napoju będzie można się napić. Uzupełniamy też po drodze zapasy wody, nabierając ją do plastikowych butelek i karnistra z podziemnej studzienki. Ma nam jej wystarczyć na najbliższe 3 dni, bo tam gdzie jedziemy, takich źródeł nie ma.
Mijamy po drodze skupisko gerów, przy którym stoi pomnik wielbłąda z porożem. Według mongolskiej legendy wielbłądy miały kiedyś piękne rogi. Pewnego dnia do wielbłądów przyszły jelenie z prośbą o użyczenie im poroża na święto, na które wybierały się w góry na zachodzie. Dobroduszne wielbłady zgodziły się i oddały swoje poroże, jelenie nigdy nie wróciły jednak, by im je oddać. Od tego czasu wielbłądy z tęsknotą spoglądają w stronę zachodu i z nadzieją na odzyskanie swojej ozdoby wyczekują powrotu jeleni. Czasami w ich oczach można zobaczyć łzy.
Zbliża się wieczór. Po Cirina przyjeżdża jego padrug (przyjaciel) i Cirin żegna się z nami, mówiąc, że za godzinę wróci. Jadą do geru padruga. Jak się okaże, wróci dopiero pojutrze, gdy będziemy mieli stąd odjeżdżać. Mongołowie mają bardzo luźny stosunek do uzgodnień w czasie. Umawiając się z kimś na konkretną godzinę, można spodziewać się, iż ów ktoś się spóźni i należy przyjąć to ze spokojem. Tu nie jest prawidłem, że czas to pieniądz. Dewizą jest, że twój czas należy do ciebie.
Roman rzuca pomysł, aby wybrać się na wydmy na zachód słońca. Nikt poza mną nie czuje energii, by jeszcze dziś się na górę wdrapywać, więc idziemy we dwójkę. Idziemy na azymut, przed siebie, kierując się na pionową ścianę wydmy. Obraliśmy tym samym trudniejszy wariant - inni turyści wchodzili na grań łagodnym trawersem. Wchodzenie do góry po osuwającym się pod stopami piasku, okazuje się chłonąć sporo wysiłku.
To pierwsza nasza gwiaździsta noc w Mongolii. Gęsto usiane gwiazdami niebo jest na wyciągnięcie ręki. W ciemności dostrzegam czarny kształt zbliżający się w moją stronę. "Wilk!" myślę i się poważnie przestraszam. Szczęśliwie, wilk okazuje się być niespecjalnie zainteresowanym pożarciem nas psem.
Patrząc w gwiazdy, myślę o domu i o swoich bliskich, którzy są tysiące kilometrów stąd. Po raz pierwszy od czasu wyjazdu tak intensywnie jestem przy nich myślami. Zupełnie jakbym szóstym zmysłem wyczuła... Tego teraz nie wiem, ale tam w Polsce, w szpitalu, kilka godzin temu zmarła moja babcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz